06 lipca 2014

Rozdział 18

Jak na klikniecie na wyróżnione zdania/słowa to pod nimi kryją się piosenki :) Polecam do włączenia i posłuchania.  
______________________________

*oczami Emmy*

Razem z Charlie leżałyśmy rozłożone na całej tylnej kanapie w terenowym aucie naszego wybawiciela, który musiał podjechać z nami pod jeszcze jedno tajemnicze miejsce za Londynem. On prowizorycznie wyniesie dwa ciemne worki i za niesie je tak, że każdy będzie myślał, że to my, a w tym czasie schowamy się na tyłach auta. Fajnie by było gdybyśmy mogli potem od razu jechać do upragnionego miasta, jednak nie. Czekała nas jeszcze podróż do przynajmniej jednego punktu. Po kolejnych czterech godzinach jazdy zajechaliśmy. Zrzuciłyśmy się na podłogę i czekałyśmy, aż wróci. Zniecierpliwiona długim czekaniem spojrzałam na zegarek. 
Nie było go ponad godzinę. 
Zaczęłam nerwowo przegryzać wargę, wystukiwać jakieś nieznane mi ciche rytmy o podłogę i głośno wzdychać. Moje myśli weszły na tory ze wspomnieniami kiedy ostatnio widziałam swoich bliskich. Z tym przypomniał mi się mój ostatni sen. Głośno przełknęłam ślinę i teraz zdałam sobie sprawę, że otacza mnie całkowita ciemność. Gdyby nie blisko leżąca na moich plecach Charlie, pewnie bym spanikowała. Uniosłam lekko głowę i za chwilę ponownie opuściłam słysząc jak ktoś wsiada do auta od strony kierowcy. Tajemnicza osoba cicho mówiła coś pod nosem jakby zapomniała lub co gorsza, nie była świadoma naszej obecności. 
- Koniec, wstawać i siadać. - powiedział wściekły. Odpalił auto, wycofał i ruszył z piskiem opon. 
- Co się stało? - zapytałam z najgorszymi obawami. 
Patrzył na drogę przed nami, napinając mięśnie szyi. Wreszcie spojrzał w lusterko i popatrzył nas. Siedziałyśmy obok siebie, kurczowo się trzymając. 
- Nabrali podejrzeń. Mogą zaraz iść do tego pokoju, gdzie teoretycznie teraz leżycie i zobaczą, że to wszystko to ściema. 
- Co mamy teraz robić? - zapytała drżącym głosem Charlie. 
- Uciekać... 

*oczami Joo*

Oparłam ciężko głowę o poduszkę na kanapie. Od całych tych emocji, obaw, zaprzątających myśli i czarnych scenariuszy moja głowa zaraz pęknie. Mike poszedł zrobić kawę. Przełożyłam się na bok spoglądając na zamyślonego Hazz'a.
- Harry nie masz się co o nią martwi. Rozumiem, że jesteś podenerwowany i nie wiem czy Cię pocieszy fakt, że ja też, ale chodzi mi o to, że żadnemu z nas nie przyniesie to korzyści jeżeli będziemy siedzieć i myśleć co z nią teraz i wyobrażać sobie nie wiadomo co. - popatrzyłam na nie za bardzo przekonaną minę loczka. - Słuchaj Styles. - usiadłam obok niego. Wreszcie na mnie popatrzył. W jego oczach było widać tylko smutek. - Mogę Cię na sto procent zapewnić, nawet na więcej, że Emma nie da sobie nic zrobić. Gdyby ktoś ją próbował udusić w nocy ona nieprzytomna mogłaby go znokautować. Nie wiem jakim cudem, ale nigdy nie próbuj jej drastycznie budzić w nocy, bo wylądujesz na podłodze. - uśmiechnęłam się na jedno ze wspomnień przyjaciółki.
- Wiem.. Masz pewnie rację. - powiedział mocniej ochrypłym głosem niż zazwyczaj. - Może to być dla Ciebie głupie, ale pomimo że znam ją tak krótko bardzo mi na niej zależy. - spojrzał na swoje dłonie.
- To dobrze. Jak jej coś kiedykolwiek zrobisz to Ci osobiście obiecuję, że nie ręczę za siebie. - odpowiedziałam całkiem poważnie, a on spojrzał na mnie przerażony.
- Nawet nie mam zamiaru jej zranić.
- Mhm.. - mruknęłam, przymykając lekko oczy i uważnie go obserwując. Wiem dobrze, że to nie odpowiednia chwila na takie rozmowy, ale kiedyś trzeba go uświadomić. Speszony moim przeszywającym wzrokiem odwrócił się w inną stronę byle go uniknąć.
Zbawieniem dla niego było gdy przyszedł do nas Mike z kubkami w której była ciepła ciecz. Popatrzył na lekko wystraszoną minę Harry'ego.
- Powiedziała Ci co zrobi jak skrzywdzisz Emme? - zapytał, a ja popatrzyłam na niego pytająco. Chłopak potwierdził jego tezę ruchem głowy.
Blondyn usiadł obok niego i poklepał go po ramieniu.
- Wiem co czujesz. Przechodziłem przez tą rozmowę nie dawno z twoją dziewczyną. - powiedział i upił łyka kawy, a ja patrzyłam na niego jeszcze bardziej zdziwiona.
Jak Emma się odnajdzie podejdę do niej i mocno ją uścisnę ze szczęścia, ale z drugiej stronę uduszę ją za to co mu tam nagadała. Ciekawe co dokładnie mu powiedziała...
Najbardziej martwił mnie fakt, że za dwa dni będę musiała zaryzykować własne życie.

*oczami Holly*

Kolejne 6 godzin jazdy było niezmiernie nużące. Uradowaniem było dla mnie gdy znalazłam w torebce parę słuchawek. Wpięłam je do telefonu i podałam jedną Charlie. W ciszy wsłuchiwałam się w ulubioną piosenkę. Przypominała mi o Harry'm. Kiedy ona wydobywała się z głośników, właśnie wtedy po raz pierwszy rozmawialiśmy. Znaleźliśmy się niedaleko naszego drugiego miejsca docelowego. 
- Słuchajcie. - odezwał się Edward - nasz tajemniczy wybawca. - Teraz idziecie ze mną. Musicie zachowywać się tak jak w budynku w Londynie. Rozumiecie? - kiwnęłyśmy głową na zrozumienie i dalej kontynuował swój monolog. - Jeżeli powiem uciekajcie, to robicie to. Broń Boże razem. Osobno w stronę Londynu. Nie wiem dla kogo pracujecie, ale jestem przekonany, że przynajmniej jedna z was ma jakieś kontakty z jakimiś służbami, więc musicie je zawiadomić...
- Czemu jesteś przeciwko nim? - przerwałam mu, a tak dokładnie to zakłóciła jego wypowiedź moja ciekawość. 
Odpowiedziała nam cisza. Na jego twarzy widziałam różne emocje jakby nie wiedział co powiedzieć. 
- Moja dziewczyna została raz przez nich porwana. - odparł cicho. - Była modelką... Tak jak wy. - spojrzał ponownie w lusterko. - Próbowałem ją uwolnić, ale zginęła... 
- Przykro nam.. - odpowiedziała za mnie Charlie, bo ja nie umiałam z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Musiał ją kochać, a stracić ukochaną osobę to ogromny ból... Coś o tym wiem... Po stracie dziadka, który nie tylko był moją rodziną, ale i najlepszym przyjacielem wiedziałam, że taka strata pozostawia głęboką rysę na sercu. 
- Dobra. - powiedział, odchrząkując. - Wysiadamy. 
Wyszłyśmy i szłyśmy przed nim, zapatrzone w jeden punkt przed sobą. Jak roboty. To co różniło nas od nich to, że myślałyśmy. Nie wiem czy Charlie tak intensywnie jak ja. Bardzo chciałam wtulić się w bezpieczne ramiona Harry'ego albo jechać do rodziców i wypłakać się mamie z kubkiem gorącej czekolady w ręce. To był nas zwyczaj, kiedy mnie coś mocno gnębiło. Tak jak w tej chwili. 
A dokładniej smutek, samotność, wyczerpanie i tęsknota. Nawet nie za domem. Za ludźmi, którzy byli dla mnie całym życiem. Za którymi potrafiłabym skoczyć w ogień. 
- Jak tam Rowell? - zapytał ochroniarz naszego opiekuna. 
- Dobrze. Przyjechałem na chwilę i zawożę zaraz dalej te dwie młode panny. 
Mężczyzna, który wyglądał na miłego nagle przyjął groźną postawę. 
- Gdzie dalej? - przyjrzał na się. - Czy to nie te które zostawiłeś pod Londynem?
- Owszem, ale uciekły więc zdecydowałem wywieźć je jeszcze dalej. 
- Zostawiasz je tutaj. - odparł. 
Popatrzył na niego zdziwiony. 
- Słucham? - odpowiedział podnosząc ton. - To ja tu na razie jestem jedną z osób, których musisz się słuchać, więc radzę Ci uważać co do mnie mówisz. - warknął i lekko popchnął nas do przodu, żebyśmy szły dalej. Zupełnie jakbyśmy były końmi... Nieźle go wkurzył...
- Witam Edward. - kolejny kolega... Na jego widok twarz naszego wybawcy zbladła. - I witam również panie. Czym możemy wam pomóc tutaj? Nie miałyście być gdzieś indziej? - zapytał z udawanym uśmiechem. Zaprzeczyłyśmy ruchem głowy. Wziął nas za ramiona. - Pójdziecie ze mną. - Rowell chciał zaprzeczyć, ale za nim to zrobił, najprawdopodobniej jego szef wyminął go z odpowiedzią.
- Siedź cicho, jedź do domu i odpocznij. - odebrał nas od niego, ale mnie chwycił w tali. Przywaliłam mu z całej siły w krocze.
- Nie dotykaj mnie. - syknęłam i spojrzałam na zgiętego w pół mężczyznę. Pozostała dwójka patrzyła na mnie z otworzonymi buziami. - Mam chłopaka. - uśmiechnęłam się szybko i sztucznie, po czym wróciłam do mojej kamiennej miny i ruszyłam przed siebie.
- Gdzie idziesz? - rzucił za mną Edward.
- Wszędzie byle daleko stąd! - odkrzyknęłam i odwróciłam się do nich. Wpadłam na czyjś tors i spojrzałam do góry. Przede mną stał kolejny potężny mężczyzna. Przerzucił mnie przez jedno ramie, a na drugim zawiesił Charlie. Nasze okładanie go pięściami nic nie dało.
- Odstaw mnie do cholery jasnej na ziemie, bo Ci pierne przed nosem! - wrzeszczała przyjaciółka, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Nie było teraz co się śmiać, ale trzeba przyznać, że ona jak coś palnie to na całego.
Poczułam jak ktoś zarzuca się na ramiona wielkiego faceta z czego my upadłyśmy na ziemie.
- UCIEKAĆ! - krzyknął do nas Rowell, a my popatrzyłyśmy na siebie i przypomniałyśmy sobie, że musimy się rozdzielić. Jeszcze raz ścisnęłyśmy sobie ręce na pocieszenie i odbiegłyśmy w dwóch kierunkach. Zawył alarm, ogłaszający naszą ucieczkę. Chyba wiedzą o pozycji którejś z nas. Niestety moja przyjaciółka może przez moją pracę pożałować... Zerknęłam za siebie żeby zobaczyć czy ktoś za mną nie biegnie. Droga pusta. Odwróciłam głowę i wpadłam na osobę wyłaniającą się za rogu.
- Emma. - dziewczyna rzuciła mi się na ramiona i zaczęła szlochać.
- Cii.. Charlie, będzie dobrze.
- Ja chce stąd się wydostać albo już tutaj mieć spokój żebym nie musiała się dalej męczyć z tym światem. Będzie o wiele lepiej. - odsunęłam ją na długość ramion.
- Przestań tak gadać i weź się w garść! - potrząsnęłam nią. - Wydostaniemy się stąd. Obiecuje, że wszystko będzie dobrze. - przytuliłam ją jeszcze raz. - Teraz musimy uciekać.
- Spotkamy się jeszcze? - zapytała.
Uśmiechnęłam się do niej lekko.
- Na pewno.
Odwróciłam się i zaczęłam biec. Nie wiem gdzie ważne żeby stąd wyjść. Jak to powiedział Edward, któraś z nas musi dojść do Londynu. Pół godziny autem, jakieś pewnie prawie dwie pieszo.
Jeżeli uda mi się wydostać mogą mnie już pogrzebać na drodze. Na pewno nie dam rady dojść.
- Dalej, szukać tych smarkul! Zwłaszcza tej brunetki! - usłyszałam głos szefa naszego opiekuna. Byli blisko mnie. Zaczęłam biec przed siebie, chowając się w jednym z pokoju, w którym były łóżka. Leżało coś na nich, ale było przykryte białymi prześcieradłami. Przełknęłam gulę w gardle. Nie chciałam wiedzieć co lub kto był pod nimi.
Myślałam, że zaraz się tam rozryczę. Stałam oparta o zimną ścianę i powoli się po niej zsunęłam chowając twarz w dłoniach. Gdy usłyszałam przebiegających ochroniarzy w ciężki butach za drzwiami uznałam, że już poszli. Odczekałam jeszcze chwilę, żeby się ogarnąć. Pomału wstałam rozglądając się po nie wielkim pomieszczeniu. Co oni tutaj robili wszystkim? Usłyszałam jak ktoś chwyta za klamkę. Przestraszona schowałam się w szczelinie pomiędzy ścianą a szafą. Zauważyłam, że za wielkim meblem jest również miejsce, więc postarałam się tam cicho wsunąć. Wychyliłam lekko głowę, żeby zauważyć osobę kręcącą się w kółko. Gdy spostrzegłam jego zielone oczy na moich spanikowałam. Wiedziałam, że to jedyna zaufana osoba tutaj, ale to że mnie zobaczył jak go obserwuje... Rozproszyło mnie to.
- Wyjdź. - nakazała, a ja udawałam, że go nie słyszę. - Wyjdź! - podniósł ton, a postanowiłam posłuchać go. Podeszłam do drzwi.
- Musisz uciekać. - obrócił mnie w swoim kierunku i przycisnął do ściany. Cicho jęknęłam nie wiedząc co mam zrobić. - Szkoda by było gdyby takiej ślicznotce coś się stało. - powiedział przejeżdżając ręką wzdłuż mojej tali. Nie tak delikatnie jak to robił Loczek, tylko zachłannie. Jakby nie chciał zaoszczędzić żadnej sekund, żeby więcej spenetrować mojego ciała...
- Przestań... - szepnęłam.
- Nie sądzisz, że powinnaś mi się jakoś odwdzięczyć za uratowanie dupska Tobie i twojej przyjaciółeczce? - szepnął mi do ucha i wyszczerzył się. Czułam, że moje życie zaczyna mnie co raz bardziej przerażać.
Próbując się jakoś obronić, również chciałam kopnąć go w jego czułe miejsce, ale zablokował moje kolano.
- Powoli. Gdzie Ci się spieszy? - zapytał wsuwając mi rękę pod bluzkę.
Nie wytrzymałam już tego dłużej.
- Odczep się ode mnie słyszysz?! - wrzasnęłam na niego i odepchnęłam resztką sił, która mi została. - Mam dość tej całej pojebanej sytuacji! Mojej rodziny i wszystkiego co sprawia, że jestem zagrożona i nie mogę żyć jak normalna nastolatka! Chciałabym żyć jak każdy inny, cieszyć się wakacjami i spędzać romantyczne chwilę z chłopakiem, ale nie bo muszę do cholery uciekać przed jakimiś zboczonymi, napalonymi facetami, którzy nie wiadomo co robią tym ludziom, którzy tu leżą! - wyładowałam słownie swoje emocje na nim. Patrzył na mnie zbity z tropu.
- Skąd ty wiesz, że...
- Właśnie gówno wiem, bo nikt mi nic nie chciał nigdy mówić! Nie wiem kim jestem i co ode mnie chcecie, ale odpieprzcie się! - przerwała i wyszłam już lżej zamykając drzwi mając nadzieję, że pomimo moich wrzasków nikt mnie nie usłyszał.
Wybiegłam na duży korytarz gdzie gromadzili się ludzie do wyjścia. Nie tylko pracownicy, którzy biegali rozhisteryzowani, ale także jakieś kobiety i dziewczyny, których twarze kojarzyłam z agencji mamy albo z okładek gazet. Miały na sobie różowe koszule do połowy ud. Wybiegłam na zewnątrz i stanęłam jak wryta patrząc co przede mną się działo. Las, który otaczał to dziwne miejsce, płonął. Wchłaniał wszystko żywcem. Kobiety były nie wzruszone. Na ich twarzy było widać smutek i wyczerpanie. "Pewnie było im wszystko jedno, czy przeżyją, czy zginą." Tak samo Charlie. Rozejrzałam się za nią i widziałam pędzącą ją w stronę drogi. Przewróciła się o korzeń i upadła. Chciałam do niej podbiec i jej pomóc, ale zobaczyłam walące się na nią płonące drzewo. Zaraz ją zmiażdżyło i nie było po niej ślad.
Paliła się żywcem pośród gałęzi.
Opadłam na kolana i zaczęłam głośno płakać. Nie obchodziło mnie to czy mnie zaraz zamkną w psychiatryku lub zrobią co innego. Straciłam jedną z osób, która była przy mnie od zawsze. Schowałam w twarz w dłoniach, a po policzkach spływały mi łzy. Gdy podniosłam wzrok spojrzałam na leżące drzewo. Pośród płomieni zauważyłam wystające nogi dziewczyny. Znowu zaczęłam płakać, ale o wiele mocniej.
Czemu akurat moje życie musi się tak pieprzyć?!
Poczułam delikatną dłoń na moim ramieniu. Stała nade mną dziewczyna. Znałam ją bardzo dobrze. Była przyjaciółką Charlie. Widziałam, że płakała.
- Widziałaś... - pokazałam głową na drzewo, a ona skinęła głową.
Wstałam i mocno ją przytuliłam. Obydwie szlochałyśmy.
- Mam dość.. - szepnęłam do niej. - Chcę za nią rzucić się w ogień, odejść stąd i mieć spokój.
- Nie. - odsunęłam mnie od siebie i drżącą ręką założyła kosmyk moich włosów za ucho. - Ona by tego nie chciała. Rozmawiałam z nią jeszcze przed chwilą. - kolejna łza spadła na jej policzek, co u mnie wywołało to samo. - Powiedziała, że jak Cię spotkam, mam Tobie przekazać, że masz biec. Uratować nas. - przytuliła mnie jeszcze raz mocno. - Więc leć, powiedz komuś to i nas ocal. - szepnęła. - Proszę... - powiedziała drżącym głosem. Skinęłam głową, jeszcze raz mocno ją przytuliłam.
- Obiecaj mi, że to przeżyjesz.
- Będę starać się z całej siły. Dla Ciebie.
Przegryzłam dolną wargę i łzy poleciały po policzkach.
- Biegnij.
Popatrzyłam w stronę drogi i pędem ruszyłam. Dziękowałam losowi za ostatnie treningi i że nie męczę się tak szybko. Teraz cała nadzieja we mnie. Nie tylko na uratowanie samej siebie, ale i tych biednych dziewczyn...'

------------------------------------
Tak, tak wiem.
Nie dodawałam długo rozdziałów.
Dzisiaj do was przychodzę z trochę smutniejszym. Emmie podwinęła się trochę noga i teraz w całej jej jest złożona nadzieja na ocalenie tego całego bałaganu.

Co sądzicie? Komentujcie :)